Jak spędziłbyś swoje wymarzone ferie zimowe?
Nie przeczę, że z przyjemnością posiedzialabym w takim spa. Ale nie jest to warunek sine que non wymarzonych ferii.
Starzeję się, wiecie. Pamiętam wiek nastoletni i wczesnostudencki. I to wieczne zrzędzenie, którego musieli wysłuchiwać moi rodzice, że mieszkamy na końcu świata, że tam tylko diabeł mówi dobranoc, że jak tylko będę mogła to się wyniosę stamtąd najdalej jak się da... Spektrum moich narzekań było duże, poziom leksykalny, hmmmmm...., dość rozbudowany.
No i internet tam nie działał zawsze kiedy padało/śnieżyło/zalało studzienki... A i zasięg był takie, że zwykle dostawałam smsa z informacją, że ktoś próbował się do mnie dodzwonić... Zwykle - kilka godzin później.
Moje dziecko, oglądając ze mną ostatnio taką książkę "Duchologia polska" o dizajnie lat dziewięćdziesiątych, rzekło: ciężkie miałaś dzieciństwo mamo :)
Też mi się tak wtedy wydawało, a młodość jaka była ciężka :)
Dziś marzę o przynajmniej tygodniu tam. Diabeł co prawda już tam nie mówi dobranoc, światłowody dostarczają Internet... Ale zawsze można liczyć na brak zasięgu i na to, że zerwą się przewody elektryczne z czasów późnego Gomułki. Ale to tam...
1) Do pionu doprowadzają mnie rodzice. Priorytety wracają na odpowiednie miejsca.
2) Jest duża przestrzeń, bez sklepów, bez hałasu, bez latarnii. Śpimy, spacerujemy. Z rzeczy ckliwie romantycznych spoglądamy na gwiazdy, w Poznaniu to rzadki widok...
3) Jemy. Tak po domowemu. Nie, żeby był wybór restauracyjny, ale tak eko chyba nie ma nigdzie.
4) Rozmawiamy. Mając dużo czasu dla siebie.
5) A jak dziecko padnie (a po całym dniu na dworze pada) to zostaje nam jeszcze domowa biblioteka, kominek i kieliszek domowej nalewki - też eko, a co tam :)
Wszędzie indziej mogę się relaksować. Mogę wypoczywać. Mogę się świetnie bawić. I tak, potrzebuję tego od czasu do czasu. Ale każdy ma swoją arkadię, gdzie ładuje baterie. Moja - jest właśnie tam.